Kilka dni po zakończeniu 11. międzynarodowego festiwalu filmowego Nowe Horyzonty, który odbył się we Wrocławiu w dniach 21-31 lipca, przyszedł czas na krótkie, subiektywne podsumowanie. Przede wszystkim zwycięzcą w Międzynarodowym Konkursie został grecki film „Attenberg” w reżyserii Athiny Rachel Tsangari, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Debiutancki film greckiej reżyserki, opowiadający historię dorastającej dziewczyny, której umiera ojciec, to poruszająca już od pierwszej sceny filmowa opowieść inicjacyjna. Historię wyobcowanej młodej kobiety, która musi poradzić sobie w kryzysowym momencie życia, przerywają krótkie wstawki o teatralnym charakterze, dalekie echo greckiego chóru.
Reżyserka Athina Rachel Tsangari była we Wrocławiu, podczas spotkań Q&A można było zadawać jej pytania dotyczące filmu. Jej reżyserski debiut poprzedza wieloletnie doświadczenie producenckie, Tsangari wyprodukowała m.in. filmy innego greckiego reżysera, Giorgosa Lanthimosa, autora filmu „Kieł”. Zresztą Lanthimos pojawia się w “Attenberg” w jednej z drugoplanowych ról. Oba filmy opowiedziane zostały z perspektywy młodych ludzi w przełomowym momencie ich życia. Tytuł filmu „Attenberg” nawiązuje do postaci sir Davida Attenborough, znanego na całym świecie z serii filmów przyrodniczych wyprodukowanych przez BBC. W filmie Tsangari tytuł ten nawiązując do serii BBC oznacza m.in. osobliwy rytuał naśladowania ruchów zwierząt, który pozwala ojcu i córce na budowanie intymnej, bliskiej więzi, poprzez odwołanie do prywatnej mitologii.
Nowa fala greckiego kina, podobnie jak kilka lat temu nowe kino rumuńskie, niesie ze sobą filmy bezkompromisowe, wieloznaczne, nie poddające się łatwym klasyfikacjom, jednocześnie niezwykle przemyślane pod względem estetycznym. Na festiwalu Nowe Horyzonty udało mi się jeszcze obejrzeć grecki obraz „Wasted Youth” w reżyserii Argyrisa Papadimitropoulosa i Jana Vogla. Akcja filmu rozgrywa się w Atenach, głównym bohaterem jest nastoletni skate, w tle pobrzmiewa nadciągający kryzys. Choć film „Wasted Youth” nie jest tak widowiskowy jak „Kieł” czy „Attenberg”, ciekawe wydaje się w nim zderzenie dojrzałej męskości, diagnozowanej w momencie nieuniknionej przemiany, z wizją “nowego mężczyzny”, jeszcze co prawda nastolatka, ale przede wszystkim kogoś dużo bardziej otwartego na nieuniknione zmiany zachodzące w greckiej mentalności i społeczeństwie.
Wśród setek festiwalowych filmów udało mi się jeszcze natknąć na klika ciekawych dokumentów m.in. po raz kolejny obejrzałam świetną, niezwykle dojrzałą „Argentyńską lekcję” Wojciecha Staronia, film nagrodzony wcześniej podczas 51. Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Staroń pojechał na dwa lata do Argentyny, żeby towarzyszyć żonie podczas pracy: jako nauczycielka uczyła ona języka polskiego potomków polskich imigrantów sprzed stu lat. Film został opowiedziany z perspektywy syna Staroniów, a główną bohaterką stała się jego argentyńska przyjaciółka Marcia Majcher. Przenikliwej opowieści o życiu na krańcu świata towarzyszą przepiękne zdjęcia. Innym ciekawym dokumentem, który udało mi się zobaczyć, był film „KwieKulik” Anny Zakrzewskiej i Joanny Turowicz, opowiadający o relacji twórczego tandemu: Zofii Kulik i Przemysława Kwieka. Trafiłam również na poruszający film amerykańskiego dokumentalisty Jonathana Caouette’a „Walk Away Renée” opowiadający historię jego relacji z psychicznie chorą matką.
Z kolei nieco rozczarował mnie austriacki film o pedofilu „Michael” w reżyserii Markusa Schleinzera, postfritzlowska historia, utrzymana niby w stylu filmów Haneke. Niestety, tam, gdzie u Haneke emocje zostają napięte do granic możliwości, nie dając widzom spokoju, u Schleinzera wieje po prostu nudą. Reżyser niby nie stawia diagnozy, proponując publiczności kameralną filmową opowieść, ale jednocześnie nie daje widzowi nic w zamian: prócz serii ascetycznych obrazów codziennego “normalnego” życia porwanego chłopca i mężczyzny w średnim wieku, który go więzi.
Ciekawostką na festiwalu był również przegląd filmów norweskiej reżyserki Anji Breien, w zasadzie zupełnie nieznanej w Polsce. Ci, którzy nie znają twórczości Terry’ego Gilliama mieli okazję zapoznać się z nią podczas retrospektywy jego filmów, na festiwalu była także możliwość spotkania z twórcą, w Polsce znanym chyba najbardziej w roli jednego z członków kultowej grupy Monty Pythona. Na spotkanie z Gilliamem co prawda nie udało mi się dotrzeć, ale w ramach nadrabiania zaległości obejrzałam jego film z 2005 roku pt. „Kraina traw”, uwspółcześnioną wersję „Alicji w Krainie Czarów” (w połączeniu z „Czarnoksiężnikiem z Oz”), opowiedzianą z punktu widzenia dorastającej dziewczynki historię o samotności, alienacji i sile wyobraźni.
Nie udało mi się niestety dotrzeć na retrospektywę filmów Jacka Smitha ani na pokaz japońskich filmów erotycznych zatytułowany „Za różową kurtyną”. Podczas festiwalu miała także miejsce uroczysta premiera filmu 3D „Pina” w reżyserii Wima Wendersa, opowieści będącej hołdem dla pracy wielkiej choreografki, być może pierwszej na świecie próbie wykorzystania technologii 3D w obszarze kina artystycznego.
Jak zwykle festiwalowi Nowe Horyzonty towarzyszyły koncerty (w tym roku gwiazdą był Nick Cave i jego grupa Grinderman), wystawy, spotkania z twórcami (oprócz wymienionych także m.in. z animatorem Mariuszem Wilczyńskim, Bélą Tarrem, który zaprezentował na festiwalu swój podobno ostatni już film „Koń turyński“, czy południowokoreańskim reżyserem Kim Ki-dukiem), premiery nowych książek o filmie (m.in. kinie norweskim, filmach Terry’ego Gilliama czy fenomenie midnight movies w USA).
Nie ma możliwości obejrzenia wszystkich filmów podczas festiwalu Nowe Horyzonty, ba, nie ma nawet możliwości obejrzenia wszystkich filmów, które wydają się nam interesujące.
Zainteresowanych werdyktem odsyłam na stronę Nowych Horyzontów:
Polecam także spotkanie z filmem „Attenberg”:
Już jestem ciekawa, co na Nowych Horyzontach wydarzy się za rok.